Wczoraj spadła na mnie jak nagła czerwcowa ulewa. Niespodziewana, szokująca wiadomość. I choć z pozoru nic złego się nie stało, to ogarnął mnie smutek, bo coś się dla mnie skończyło. Nadszedł czas pożegnania. 

Dom idzie na sprzedaż. Nie mój, a jakby jednak trochę mój. To dlatego czuję się nieswojo. Ogarnia mnie smutek i nostalgia. „Mój” norweski dom. Cudowne miejsce w  Tromsdalen przy Tyttebarvegen 2. To czas pożegnania. 

Dawno temu (1987) spędziłam tu niemal rok. Tamten rok pomieścił jednak znacznie więcej niż każdy inny rok mojego życia, dlatego tak wiele dla mnie znaczy. 

A tu przeczytasz o tym, jak przeżyłam noc polarną na dalekiej Północy.

Przygoda życia

Tak, to było wydarzenie, o jakim mawia się: przygoda życia. 

Już sam fakt, że po raz pierwszy wyjeżdżałam na Zachód, wprawiał mnie w ekscytację. Miałam 22 lata i za sobą trzy lata studiów języka norweskiego na poznańskim uniwersytecie. Język znałam więc już bardzo dobrze. Nie musiałam się obawiać trudności w komunikacji. No i przecież jechałam do przyjaciół. Bo właśnie norwescy przyjaciele zaprosili mnie do siebie. Na cały rok.

Jechałam tam z ogromną ciekawością, pełna oczekiwania. I chociaż byłam już studentką, czułam się jak dziecko, które zaczyna odkrywać nowe, fascynujące światy. 

Północno-norweska serdeczność

W Tromsø zjawiłam się po to, by kontynuować naukę języka norweskiego, poznać ludzi i kraj. Zamieszkałam w uroczym drewnianym domu przy Tyttebarvegen 2, o jakim zawsze sama marzyłam. Przy Borówkowej 2 Kari i Helge Stangnesowie przyjęli mnie tak, jak przyjmuje się najdroższego członka rodziny. Stali się dla mnie „przyszywanymi” rodzicami. 

Norwegia odmienia życie

„Moja” norweska rodzina – państwo Stangnesowie i ich przyjaciele  – sprawili, że w Norwegii poczułam się jak u siebie. I zyskałam znacznie więcej niż mogłam się spodziewać. Dlatego śmiało mogę powiedzieć, że Norwegia odmienia życie. Na dobre. 

Jacy są Norwegowie

Na pewno bardzo różni, ale ja chyba spotkałam tych najlepszych! Pokochałam moich norweskich przyjaciół jeszcze w Polsce, podczas naszego pierwszego spotkania. Już wtedy – choć dzieliło nas 20 lat i różnice kulturowe –  poczuliśmy, że rodzi się między nami silna więź. I ta więź trwa w nas do dziś. 

Czy miałam szczęście? Na pewno. Spotkałam mądrych, życzliwych i otwartych ludzi. Nic dziwnego, że do takich osób lgnęłam. Zresztą wokół mnie wciąż pojawiali się nowi, podobni. Czułam się wśród nich pewnie i naturalnie. Trudno byłoby mi nawet wymienić kogoś, kogo mogłabym nie polubić. Naprawdę, nie znam niemiłych, chłodnych Norwegów. Znam za to takich, od których mnóstwo się nauczyłam. I te nauki stosuję na co dzień w swoim życiu. 

Więcej o tym, czego się nauczyłam od Norwegów, przeczytasz na blogu, już na początku września.

Mój norweski dom 

Mój norweski dom znajdował się w części miasta położonej na stałym lądzie. Do centrum na wyspie Tromsøya chodziłam głównie piechotą. Oszczędzałam wtedy na biletach autobusowych. Taki spacer zajmował mi ok. 45-50 minut. Mijałam Ishavskatedralen, przekraczałam most (Tromsøbrua) i po kolejnych 20 minutach docierałam do centrum. 

Ja (z lewej), państwo Stangnes i przyjaciółka oraz tłumaczka, Iza Krepsztul-Załuska. Fot. S. Eriksen

Najpiękniejsze wspomnienia z ulicy Borówkowej

Najpiękniejsze wspomnienia z tego pełnego ciepła domu smakują świeżo pieczonym wieloziarnistym chlebem. Piekłyśmy go z Kari w każdą sobotę. Te wyjątkowe wspomnienia to również wizyty znajomych, wesołe rozmowy przy pysznym cieście i kawie. To uroczy salon, z którego przez ogromne na całą ścianę okna rozciąga się widok na górskie szczyty. I chwile spędzone z Kari przed domem, w środku lata, z robótką w dłoniach i w okularach przeciwsłonecznych na nosie (dzień polarny). 

To także wspólne malowanie domu na zewnątrz i prace w ogrodzie. I zimowe wyprawy na biegówki w świetle księżyca i przy pulsującej na niebie szmaragdowo-mlecznej zorzy polarnej. Bo wystarczyło otworzyć drzwi domu, wpiąć buty w narty biegowe i ruszyć przed siebie. 

To wreszcie wielogodzinne, barwne rozmowy o zawiłościach języka, jego dialektów z moim „przyszywanym” tatą, Helge Stangnesem. Helge to znany i ceniony w Norwegii poeta, do którego wierszy powstają melodyjne, tętniące humorem i północną nastrojowością ballady. Te dyskusje były dla mnie szczególnie bliskie, bo przecież interesował mnie każdy aspekt nauki języka.

Vi har våre minner

De vil aldri dø

Nå er tiden inne

Til å si adjø

W moim przekładzie ten wiersz norweskiego komika, Herodesa Falska brzmi tak:

Wszystkie te wspomnienia

Pozostaną w nas

Teraz do widzenia

Już powiedzieć czas

Pożegnanie

Życie często nas zaskakuje. Tak właśnie zaskoczyła mnie informacja o tym, że miejsce, które mocno osiadło w moim sercu, idzie na sprzedaż. Już niedługo będzie służyć komu innemu. Trochę to smutne, że już nigdy nie usiądę w salonie z gospodarzami i nie zapatrzę się przez okno na góry.

Może się jednak zdarzyć tak, że za jakiś czas przyjedzie tam z daleka ktoś inny, młody, ciekawy świata. Tak, jak ja kiedyś. I również on lub ona wchłoną w siebie tę północno-norweską serdeczność, która odmienia życie. Na dobre.

Zdjęcie główne: Malubeng on Pixabay