W nocy przesunął się czas. Tak po prostu. Nikt go o to nie prosił, a nawet gdyby, to on i tak by się tym nie przejął. Ani trochę. Czy ziąb, czy skwar, płynie sobie tak, jak chce. Dla wszystkich jednakowo i… dla wszystkich inaczej.
Kasia
O, choćby dla tej siedmioletniej Kasi z trzeciego piętra. Buzia okrągła, rumiana, perkaty nosek usiany piegami. Dwa kasztanowe warkoczyki, cienkie jak mysie ogonki, podskakujące za każdym razem, gdy mała zbiega klatką na dół. I wiecznie pytające spojrzenie zielonych oczu. Mamo, kiedy będą święta i prezenty? Już niedługo, kochanie. Za trzy miesiące. Trzy miesiące? A ile to jest? Jak mamusia trzy razy zrobi z Tobą duże zakupy w supermarkecie.
W oczach Kasi zaciekawienie pęka jak mydlana bańka i pojawia się w nich zawód. Mała wzdycha i spuszcza głowę. Mamo, to strasznie długo.
Irena
Dla jej mamy czas płynie zupełnie innym torem. Irena dopiero co płaciła ratę kredytu za mieszkanie, a dzisiaj już kolejny termin! Jak to możliwe? Co się z tym czasem dzieje? Kurczy się jak sweter w praniu. Chyba powinna sprawdzić na rachunku, czy się przypadkiem nie pomyliła. Ale nie. Przecież ustawiła stałe zlecenie na spłaty raz w miesiącu. Żeby nie zapomnieć. Bo już raz zapomniała. Spóźniła się o trzy dni. Ledwie trzy dni, ale bank w debecie odsetki za zwłokę policzył za trzydzieści. Musiała odżałować prawie dwieście złotych.
Jeszcze dwa lata temu nie przyszłoby jej do głowy, że tak się to wszystko potoczy. Arek wyjechał na kontrakt do Norwegii. Zatrudnił się na platformie wiertniczej i co miesiąc przysyłał jej równowartość pięciu tysięcy koron. O, wtedy to jej się trochę dłużyło, bo bardzo tęskniła. Zwłaszcza na początku. Nigdy przedtem nie rozstawali się na dłużej niż jego wyjście do pracy. Ale przecież co kilka dni do siebie dzwonili. I w końcu jakoś do rozłąki przywykła.
Arek
Planowali jego powrót po sześciu miesiącach, ale przedtem ona razem z córką miały go w Norwegii odwiedzić. Nawet zaczęli wybierać miejsca, które zwiedzą. Ona najchętniej pojechałaby na daleką Północ, i to nawet zimą, mimo mrozu, mimo nocy polarnej. Jakże się na ten wyjazd cieszyła! Jeszcze nigdy w życiu nie była zagranicą.
Minęło pół roku. Tego dnia zadzwoniła do męża, ale nie odebrał. Dzwoniła jeszcze kilka razy po południu i wieczorem, i nazajutrz. Bez rezultatu. Zaczęła się niepokoić. W kolejnym tygodniu obdzwoniła wszystkich jego znajomych, ale nikt nie miał o nim żadnych wieści. Gdy nadszedł nowy miesiąc, przestała dzwonić, choć jeszcze łudziła się nadzieją. Ale nadzieja stopniała jak kostka lodu wyjęta z zamrażarki. Odtąd Irena nie spoglądała na zegarek. Czas odmierzała kolejnymi spłatami rat kredytu za mieszkanie.
Dziadek Janek
Dziadek Janek, ojciec Ireny, w ogóle nie liczy czasu. Siedzi w swoim fotelu w pokoiku obok kuchni, i najczęściej wpatruje się pustym wzrokiem w jaskrawy ekran telewizora. Czasem tylko jakby powraca do rzeczywistości i wtedy zamienia z Ireną kilka słów, po raz setny opowiadając jej tę samą historię. Wspomina dzień, w którym poznał babcię. Jakby to było wczoraj, moja Irciu, mawia. Tak, tak, zleciały te lata jak jedna chwila. Jak ptak, który sfruwa z gałęzi na ziemię.
W nocy przesunął się czas. Tak po prostu. Nikt go o to nie prosił. Ani Irka, ani dziadek Janek, ani Arek, który dla Irki rozpłynął się w nicości. Czy ziąb, czy skwar, czas płynie sobie tak, jak chce. Dla wszystkich jednakowo i… dla wszystkich inaczej.
❤️❤️❤️
Inne króciutkie historie do poczytania i oderwania się od codzienności w tym trudnym czasie: Koci koncert, Czarownica i książki pełne magii.
Piękna i refleksyjna ta opowiastka, Mag.
Kasiu, bardzo Ci dziękuję za te dobre słowa. Jesteś kochana.