Dla wielu dynia to smak dzieciństwa. Słodkie wspomnienie stołu, na którym mama stawia talerz z zupą dyniową. Albo ostro-słodki posmak dyni marynowanej. Warzywo, którego widok zawsze wzbudza radość. Zwłaszcza gdy jest to dynia od serca.

Bardzo żałuję, że gdy byłam mała, u mnie w domu dynia praktycznie się nie pojawiała. Mama nie przepadała za gotowaniem ani za dynią. Tylko od przyjaciół słyszałam, że jadają zupę dyniową na słodko.

A całkiem niedawno, może z dziesięć lat temu, odkryłam jaka boska jest zupa dyniowa – na ostro. Na przykład taką, jak proponują dziewczyny ZakochanewZupach, o proszę, z tego przepisu.

Nie pamiętam, by moja gospodyni w Norwegii przyrządzała dynię. Dynia w Norwegii pojawia się najczęściej w okolicach Święta Halloween. Może też dlatego norweska nazwa dyni – gresskar – bardzo długo nie wchodziła mi do głowy. Po prostu słowo: gresskar z dynią zupełnie mi się nie kojarzyło.

Jesienią u mnie w domu jadamy zupę z dyni z apetytem. Trochę tylko niechętnie podchodziłam do krojenia dyni, bo skóra twarda i od mocnego dociskania nożem bolały palce. 

Jednak pewnego dnia ulubiony właściciel straganu warzywnego podsunął mi znakomite rozwiazanie tego problemu. „Niech pani najpierw upiecze dynię w piekarniku. Wtedy skórka zmięknie i miąższ łatwo da się wyjąć.”  Gdy więc chcę ugotować zupę z dyni „na już”, stosuję tę radę. 

Ale miąższ dyni świetnie się mrozi. Wtedy nie ma zmiłuj: trzeba kroić twardą skórkę, a potem miąższ ląduje w kostkach w zamrażarce. 

Dynia od serca

Mam już dynię. Ta ze zdjęcia umościła się na parapecie w kuchni i od września czeka na obróbkę. Tylko że to dynia od serca i jakoś strasznie szkoda mi się do niej dobierać. No bo jak? To prezent urodzinowy od przyjaciół. Z ich własnego ogrodu. I to jaki prezent!