Czy marzenia się spełniają? Czasem tak, czasem nie. Nie, bo bywa, że nie dajemy im szansy. Porzucamy marzenia. Ale nie warto ich porzucać, bo nigdy nie wiadomo, czy akurat nie zrobią nam psikusa. I się spełnią.
Tak jak spełniło się to jej marzenie. Jedno na początek.
Nie, w tytule wcale nie wkradł się błąd. Bo to właśnie BUL wlał morze radości w jej życie. Zaczęło się od marzeń. Tak, pewnego dnia jak filip z konopii wyskoczyło jedno marzenie. O tym, żeby robić w życiu coś niezwykłego. Tym bardziej że zawsze brakowało jej pewności siebie.
Długo nad tym myślała, wreszcie coś przyszło jej do głowy. Nauczy się rzadkiego języka. A kiedy już zacznie się nim posługiwać, wszystkich wprawi w zdumienie. Trzeba przyznać, że do języków miała dryg. Rosyjski i niemiecki w szkole średniej, trochę angielskiego na kursie w domu kultury. Całkiem niezły początek.
Jaki to język
W końcu dziwnym trafem wybrała norweski. Co? A w Norwegii w ogóle mają własny język? – pytano ją raz po raz. Pewnie, że mają. No to powiedz coś po norwesku, prosili, gdy już zaczęła studia. Mówiła kilka prostych zdań. Jak ma na imię, skąd pochodzi, i że norweskie fiordy są przepiękne. Cha cha cha! To przecież brzmi jak po węgiersku! – żartowali. Po węgiersku to ona ani be ani me. Po fińsku też nie, choć węgierski i fiński należą do tej samej – ugrofińskiej – grupy językowej. Jednak Węgier z Finem raczej się nie dogadają. Za to Norweg ze Szwedem lub Duńczykiem owszem. Tym ostanim wprawdzie jakby kluski w gardle stawały, ale z odrobiną cierpliwości rozmowa jakoś się turla.
Znajomi kiwali głowami i… pukali się w czoło. Z norweskim to marne szanse na pracę. Ona tylko wzruszała ramionami. Nie będzie się martwić na zapas. To nie w jej stylu. I dobrze.
Nie była nawet w połowie studiów, a praca sama zaczęła się o nią upominać.
Skąd ten BUL
BUL zjawił się pewnego dnia, latem, w postaci czterdziestki roześmianych, spontanicznych Norwegów z dalekiej Północy. Norwegów młodych i młodych duchem – zrzeszonych w BULu czyli Bondeungdomslaget – norweskim Zrzeszeniu Młodzieży Wiejskiej.
Tydzień wcześniej ktoś jej zaproponował, by zatrudniła się jako pilot dla grupy Norwegów. Nigdy wycieczek nie pilotowała, i to w obcym języku. Wahała się, miała tremę, ale powiedziała: TAK.
Krany na wysokości
Spędziła z nimi osiem zwariowanych dni, które wywróciły jej spokojne życie do góry nogami. Zjeździli autokarem pół Polski. Zwiedzali Warszawę, Kraków, Oświęcim, Bielsko-Białą. Robili szalone zakupy i tańczyli norweskie tańce ludowe. Ona opowiadała im o Polsce, oni zarzucali ją najdziwniejszymi pytaniami w stylu: „dlaczego krany montuje się u was pół metra nad umywalkami i woda chlapie na wszystkie strony?”. Sypiała po cztery godziny na dobę, załatwiała posiłki, pomagała w wymianie walut (co w końcu lat 80 nie było łatwe), radziła, co warto kupić, bo kupić pragnęli wszystko. Pierwszy raz była w klubie nocnym, bo chcieli zobaczyć zakazany w Norwegii striptiz. W dzień pożegnania wszyscy się popłakali. I wtedy ktoś rzucił:
Chociaż jedno marzenie
Wiesz, co? My już postanowiliśmy, że do nas przyjedziesz. I to na cały rok. Wszystko się załatwi. Nawet studia. Pod warunkiem, że będziesz z nami co tydzień ćwiczyć taniec ludowy :-).
Wróciła do domu umordowana, wzruszona i pełna sprzecznych myśli. Przespała ciągiem dwadzieścia godzin. Gdy się obudziła, zrozumiała, że to wcale nie był sen. Nie wiadomo kiedy spełniło się jej jedno marzenie. A potem zaczęły się spełniać kolejne. Jedno, drugie, piąte…
Jak więc mogłaby nie kochać Norwegów?
A jak z Twoimi marzeniami, czy nadal za nimi podążasz?
Zdjęcie główne: Mischa Bachmann on Unsplash
Pięknie opisana ścieżka do spełnienia marzeń, Mag. Ja porzuciłam swe dawne marzenia, teraz mam nowe i… podążam za nimi. Serdeczności!
Marzenia też przecież się zmieniają, bo i my się zmieniamy. Życzę Ci pięknej tej nowej drogi!