Odkąd pamiętam, zawsze marzył mi się dom z ogrodem.

Wiele lat, naprawdę długo, mieszkałam w bloku, w niedużym mieszkaniu na parterze.  Blok był murowany, trzypiętrowy i potwornie szary. Tak jak zresztą większość bloków wkoło.

Całkiem niedaleko ode mnie, dosłownie parę kroków – pokonywałam ten dystans w dwie minuty – mieszkała moja przyjaciółka, Ewa. Była o rok ode mnie starsza. Miała długie czarne włosy i przecudne duże oczy. Ja oczy miałam zwyczajne, ale na nosie ciążyły mi grubaśne szkła krótkowidza, więc moje oczy wydawały się malutkie jak grochowe ziarnka.

Domek przy gaju

Domek rodziców Ewy przycupnął za małpim gajem, blisko głównej ulicy, ale nie musiałam przechodzić przez ulicę, żeby dotrzeć do Ewy. Wystarczyło, że przecięłam podwórko znajdujące się między moim blokiem a jej domem. Na szczęście, bo w przeciwnym razie moja mama za żadne skarby by mnie do Ewy nie wypuściła. Musiałby mnie odprowadzić któryś z moich starszych braci, a ich na ogół wiecznie nie było (bo moja mama była nadopiekuńczą i strachliwa). 

To właśnie u Ewy spędzałam większość wolnego czasu. I jej mama, i moja musiały być zadowolone, bo mama Ewy miała córkę pod bokiem, a moja mama wiedziała, że przesiaduję z najbliższą koleżanką i że jej mama ma na nas, dziesięciolatki, oko. 

To pewnie wtedy zapragnęłam mieć dom z ogrodem, kiedy już dorosnę. I to marzenie zawsze we mnie tkwiło, gdzieś się tam kołatało. A jednak wcale nie było tak, że ja sobie je obrałam za cel w życiu i konsekwentnie do niego zmierzałam. Najczęściej to moje marzenie o własnym domu z ogrodem chowało się głęboko. Po prostu całkiem o nim zapominałam. Innym razem jakby trochę podzwaniało, a ja zadziewałam głowę w niebo i popadałam w rozmarzenie: ach, gdyby tak mać kawałek własnego  ogrodu! 

Czy marzenia się spełniają?

Moje marzenie, właściwie niewiadomo kiedy, się spełniło. Teraz przesiaduję w tym wymarzonym własnym ogrodzie i gapię się  w korony sosen lub klonów, wypatrując ptaków. Albo tak jak wczoraj na kaczki, które parę dni temu znowu zagościły w naszym niedużym oczku wodnym. Zastanawiam się, czy to może być ta sama para, która rok w rok, wiosną, do nas zlatuje na odpoczynek podczas wędrówki z południa na północ. Ani trochę się nie przejmują naszymi trzema kotami. Nic sobie też zresztą nie robiły z dwóch psich bestii, kiedy jeszcze psy z nami były.  

A kiedy się już robi całkiem ciepło, przenoszę swoje podręczne biurko (a raczej jego zawartość czyli wydruki książkowe) przed dom i zabieram się do pracy. Dziś od rana u mnie na tapecie (czyli w redakcji) dwudziesty trzeci tom  norweskiej sagi GRZECH PIERWORODNY.  To już siedemnasta wielotomowa saga, która ukazuje się nakładem mojego wydawnictwa w Polsce. 

Co tu gadać: praca jak marzenie w domu z marzeń.