Nie tędy droga

gary-bendig-nie-tedy-droga-unsplash-1

Opowiadanie

Gdy z niewielkiej osiedlowej ścieżki wbiegli do lasu i otoczyły ich pomrukujące świerki, wiedziała, że coś się wydarzy. Nigdy wcześniej nie miała żadnych przeczuć, dlatego zdziwiła się. Ale zdziwienie trwało ledwie chwilę. Nie miała czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Biegł przed nią i musiała się skupić na biegu. Nie lubił, kiedy zostawała w tyle. 

Biegała z Nim odkąd pojawił się w jej życiu. 

Przedtem biegała nieregularnie. Czasem dwa, trzy razy w tygodniu, albo rzadziej, po lesie, niedaleko domu. To był jej sposób na dni, kiedy czuła się bezbarwna i słaba. 

Las przyjmował ją z otwartymi ramionami i nigdy nie oceniał. Szumiał łagodnie, a ona nadstawiała uszu i podsłuchiwała, o czym plotą zięby czy zimorodki. Podglądała wiewiórki, które jak linoskoczkowie, przemykały po sosnowych gałęziach. Gdy odpoczywała, gapiła się na rozkapryszone wrony i roześmiane rudziki. W promieniach zachodzącego słońca las wyglądał jak cyrkowa arena. Wysokie sosny, rozłożyste świerki, wychudzone jałowce niczym skupiona, publiczność, a przed nią artyści w barwnych strojach, przy każdym wyjściu na scenę w innych. 

Tak, las złocił się dla niej i zielenił, oblewał scenę blaskiem dnia albo zarzucał na siebie szarawy koc wieczoru. Po takiej przebieżce zawsze wracał jej humor. 

Tamtego dnia też biegała po lesie. Po jakimś czasie zatrzymała się, żeby odpocząć. Usiadła i oparła plecami o pień sosny. Przymknęła oczy. Las znowu do niej szeptał. Chciał jej coś powiedzieć. 

– Pamiętasz…sz…sz…?

Nagle tuż obok trzasnęła gałązka.

– Hej, nic ci nie jest? – dobiegł ją niski, męski głos.

Otworzyła oczy. Jakiś cień przesłonił jej widok sosnowych koron. Młody, dość mocno zbudowany mężczyzna, wyciągnął ku niej rękę i pomógł wstać. Domyśliła się, że to na niego czekała.

Odtąd biegali już we dwoje. Na początku tylko ją zachęcał. Mrużył oczy, uśmiechał się, jak to on, i unosił prawy kącik ust.  

– Chodź, pobiegamy.

– A gdzie?

– Gdzie chcesz – odpowiadał.

– Do lasu. Lubię zapach lasu. 

– Okej.

Potem po lesie niosły się ich rytmiczne kroki.

– Powinnaś częściej biegać, najlepiej codziennie – powtarzał.

– Eee, nie przesadzaj.

– Serio. Chyba nie chcesz zostać grubą matroną?

Nie chciała. Była w miarę szczupła, ale miała umięśnione, mocne uda i łydki. Za mocne. 

Potem skończyły się zaproszenia na wspólne bieganie. Zaczął wymagać, żeby mu towarzyszyła. 

– Musisz się ruszać, bo utyjesz.

– I co?

– No…

– Zostawisz mnie?

– Nie wygłupiaj się. – Roześmiał się i zaraz spoważniał.

Nigdy nie nauczyła się mówić „nie”. Jemu też nie potrafiła odmówić. Raz spróbowała i wystraszyła się, bo przestał się śmiać. Oczy nasiąkły mu złością. Bała się tej złości, ale własny strach jeszcze bardziej ją przygnębił. 

Jestem słaba. Jestem nijaka. Nie umiem się postawić! 

Biegał codziennie. I to z samego rana przed pracą. Zrywał się o szóstej i ją budził. Najchętniej oczywiście zostałaby w łóżku, ale nie pozwoliłby jej na to.

– Idź sam – prosiła czasami.

– Nie pękaj. Chociaż piętnaście minut.

I zgrabnym ruchem popularnego aktora wślizgiwał się w sportowy dres. Ją ciągnął ze sobą. 

Rytmiczne oddechy. Jego dłuższy, jej krótszy. Stłumione odgłosy kroków w zetknięciu z miękkim leśnym gruntem. 

Coraz rzadziej miała ochotę na poranny bieg.

Kiedyś lubiła bieganie. Nie takie ze szkoły. W szkole trzeba było biegać na czas. Kto pierwszy ten lepszy. Nigdy nie była tą lepszą. Ani najlepszą. Właściwie była raczej gorsza niż lepsza. We wszystkim, w bieganiu też. Ale lubiła trucht. Mogła truchtać długo. Stawiać lekkie kroki w równym tempie i je liczyć. Panować nad własnym oddechem. Wdech, wydech, Wdech, wydech. Wdech, wydech. Taki samotny bieg, żeby z nikim się nie porównywać. Żeby nie przegrywać, bo o wygranej nawet nie marzyła.

Tego dnia szybciej poczuła zmęczenie. Z trudem podnosiła kolana. Nagle potknęła się i upadła. Nawet tego nie zauważył i pobiegł dalej. Zatrzymał się dopiero po kilkudziesięciu metrach, obejrzał za siebie.

Obmacała kolano. Trochę pobolewało, ale na szczęście nic się nie stało. 

Jak przyjemnie mi się tu siedzi na mchu, pomyślała i rozejrzała się. Obok z rozkrzewionego jałowca odłamała się zabawnie poskręcana masywna gałąź.

– Co tam z tobą? – zawołał i ruszył w jej stronę, spoglądając na swój pulsometr.

– Nic, nic. Złapałam zająca.

Podszedł blisko i wyciągnął do niej rękę, żeby pomóc jej wstać.

Tak jak wtedy, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, pomyślała, ale nie podniosła się.

– To gdzie ten zając? – zaśmiał się, cofnął rękę.

Wciąż siedziała na ziemi, podniosła gałąź jałowca.   

– Ładna, co?

– Ta gałąź? Jak każda. Wstajesz?

– No, już, ale zobacz, taka powykrzywiana, z guzami. 

– Daj spokój. Wyrzuć to!

– Nie! Ona… bo widzisz… bo mój… – Urwała, w gardle ją ścisnęło, oczy zaszły jej łzami. 

– Co ty? Płaczesz? Mówiłaś, że nic ci nie jest!

Nadal trzymała gałąź w dłoni, nie odrywała od niej wzroku. Drugą ręką delikatnie otrzepała ją z grudek ziemi.

– Zabiorę ją do domu. 

– Chyba zwariowałaś! Taki suchar?

– Zabiorę. – Wstała i przycisnęła gałąź do piersi jak matka, która tuli dziecko.

Jak mogła zapomnieć? Wszystkie te leśne znaleziska, które ojciec znosił do domu! Korzenie o najdziwniejszych kształtach. Małe i większe pniaki. Gałęzie z grubymi naroślami, które jej przypominały wielkie guzy. Jakby i jej własne życie obrosło takimi guzami.

Potrafił godzinami ślęczeć nad stołem w pokoju i dopieszczać te swoje cuda. Ściągał z nich korę, czyścił, podpiłowywał, podklejał, szlifował, lakierował. Czasami cienkim wiertłem nawiercał otwory, żeby przewlec przez nie jakieś kabelki. Z drewna albo z kamienia powstawały czarki, kubki, podstawki, lampy, miseczki, a nawet naszyjniki i bransoletki. Większość z nich sprzedawał dla podreperowania ich skromnego domowego budżetu. 

Lubiła przesiadywać obok. Odrabiała lekcje i raz po raz podawała mu to, o co prosił. Gawędzili sobie przy tym, on czasem wypytywał ją o to, co w szkole.

Mamy nie pamiętała. Na początku jeszcze o nią ojca pytała, ale za każdym razem milkł. Tak jak ona milkła, gdy o matkę wypytywały ją koleżanki i koledzy z klasy. Spuszczała głowę i odchodziła w kąt. Dopiero w domu pachnącym sośniną, wiórami i lakierem odzyskiwała humor.

Potem przestała pytać o mamę.

– Tato, co dziś zrobisz?

– Dzisiaj zrobię sowią rodzinę.

I zabierał się za piłowanie. Z młodziutkich pniaków brzozy odcinał najpierw plastry o różnych średnicach. Potem wszystkie dokładnie szlifował pilnikiem i papierem ściernym. Z tych największych robił brzuszki. Na nie naklejał mniejsze – to były oczka. Potem jeszcze dziób i ptasie pióra nad oczami. Nie mogła się na te sowy napatrzeć i strasznie żałowała, kiedy je sprzedawał.

Była zwyczajną dziewczyną. W szkole niczym się nie wyróżniała, była bezbarwna. Mało kto zwracał na nią uwagę. Uczyła się średnio, była średniego wzrostu, gdy ją przepytywano, dawała średnie odpowiedzi. Poprawne, ale nigdy błyskotliwe. Takie, których się nie zapamiętuje.  

Ale raz zdarzyło się coś, co sprawiło, że ją zauważono.

Miała piętnaście lat. W szkole na krótko przed Bożym Narodzeniem organizowano aukcję charytatywną. Zbierano datki, by za te pieniądze przygotować paczki dla najbiedniejszych dzieci z okolicy. Każdy z uczniów miał przynieść na aukcję coś, co sam wykonał. Domowe ciasto, czapkę albo szalik robiony na drutach, obrazek lub cokolwiek innego. Te przedmioty potem na aukcji sprzedawano. 

– Tato, co mam zrobić?

– Co ci tylko przyjdzie do głowy.

– Ale ja nie wiem… Nie potrafię…

– Co ty gadasz? Nie potrafisz? A to? – Chwilę poszperał dużą dłonią w kufrze i wyjął z niego czarkę, którą zrobiła parę miesięcy wcześniej. 

– Ale do szkoły to… no wiesz, chciałabym coś takiego…

Ojciec przyjrzał jej się uważnie i przegładził gęstą, czarną brodę.

– Hm, coś wyjątkowego…

– No.

– To może zrobisz lampkę nocną? 

– Taką z gałęzi jałowca? A pomożesz mi?

– A czyja to ma być robota, co? Pomogę, córciu, tylko wybierz sobie jakiś ładny jałowiec z trzema rozgałęzieniami. O, z tych, tu – wskazał duży karton w kącie pełen nieokorowanych gałęzi.

Przez kilka dni pod okiem ojca obrabiała kawałek fantazyjnie pokrzywionego jałowca. Najpierw zrywała czerwonobrunatną zewnętrzną korę, potem pasmo po paśmie odrywała drugą łykowatą warstwę kory, aż ukazało się żywe, lekko spękane drewno. Długo szlifowała pełną zakamarków powierzchnię. Ojciec pomógł jej dokleić oprawkę. Abażur zrobiła z wzorzystej bawełny, którą naciągnęła na druciany szkielet. 

Ojciec tylko kiwał głową. 

– No no, świetna robota – stwierdził i pogładził ją po policzku. – Sam bym ładniejszej nie zrobił.

– Oj tato! –  Machnęła ręką, ale i tak rozpierała ją duma.

Na aukcję dołożyła jeszcze dwie brzozowe miseczki na owoce lub orzechy. 

W szkole jej lampa zrobiła furorę. Okazało się, że sprzedano ją najdrożej spośród przyniesionych darów. Kiedy dyrektor na auli wymienił jej nazwisko, wydawało jej się, że śni.

– Proszę państwa! Poznajmy uczennicę, która zrobiła tę piękną lampę – powiedział i wywołał ją na podwyższenie, skąd przemawiał. 

Czuła pulsowanie w skroniach i tłukące się serce. Po raz pierwszy oczy nauczycieli i uczniów zwróciły się na nią. Najpierw ze wstydem spuściła głowę, ale zaraz ją podniosła, wyprostowała plecy i spojrzała we wpatrzone w nią setki par oczu. Gdy dyrektor ściskał jej dłoń, z trudem powstrzymywała się, żeby nie krzyczeć z radości.

– Halo, szósta pięć! Pobudka.

Otworzyła oczy i uniosła się na łokciach. 

– Idź sam, ja dziś zostaję – powiedziała.

– Nie ma mowy.

– Z o s t a j ę, rozumiesz? – powtórzyła i utkwiła w nim spojrzenie zielonych oczu. 

– Aha… bąknął, postał chwilę z miną skrzywdzonej sroki, i wreszcie opuścił pokój. 

Przeciągnęła się w miękkiej pościeli, podłożyła dłoń pod głowę, zerknęła w bok. Na nocnym stoliku leżała poskręcana gałąź jałowca, którą wczoraj oczyściła z kory. 

Zostaję, westchnęła i uniosła kąciki ust w ledwie dostrzegalnym uśmiechu. 

Tato, jaka szkoda, że nie ma ciebie tu ze mną. 

Magdalena Wytrębowicz, październik 2020.

Opowiadanie napisane w ramach znakomitego kursu pisania opowiadań z Warsztatpisarza.pl

2 komentarze

  1. Teresa

    Wzruszyła mnie ta historia, bo sama nie znałam swojego ojca.

    Odpowiedz
    • Mag

      O, to smutne. A do dobrych wspomnień warto wracać. Dziękuję za komentarz

      Odpowiedz

Prześlij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.