Uśmiech Mrówki

Opowiadanie

Na dziś Bartek już skończył pracę. Wyłącza komputer. Potem sięga z oparcia krzesła po wiszącą na nim wysłużoną torbę, wkłada do niej notatnik i komórkę. Z bocznej kieszeni wyciąga klucze. Wstaje, z wieszaka zdejmuje przechodzoną zamszową kurtkę na misiu i ubiera się. Potem gasi światło i wychodzi. Jak zwykle ostatni.

Przy wyjściu z zakładu poligrafii, w którym pracuje od paru lat, naciska kod uzbrajający alarm. Znowu przekręca klucz w zamku. 

Spogląda na zegarek. Parę minut po dwudziestej drugiej. Ostatnio najczęściej o tej porze właśnie kończy pracę. Teraz marzy już tylko o tym, żeby wyciągnąć się na kanapie z zimnym piwem w dłoni.

W głowie nadal słyszy huk pracujących maszyn drukarskich. Minie dobra godzina albo i dwie, zanim to przycichnie. Ale i tak cały czas szum w głowie nie chce go opuścić. Im ciszej dokoła, tym bardziej daje o sobie znać. Może powinien zmienić pracę… 

Ciężkim krokiem kieruje się na zakładowy parking. Na sporej przestrzeni stoi tylko jego dwunastoletni opel, który coraz częściej się psuje. Bartek otwiera auto, wsiada do środka i na chwilę zamyka oczy. Próbuje się wyciszyć, ale w głowie wciąż hurgoczą drukarskie prasy. Może w domu to przejdzie. Tam przynajmniej ma błogą ciszę.

Do domu nie jest daleko. O tej porze nie dłużej niż kwadrans. Zapuszcza silnik i rusza. Miasto wydaje się wymarłe. Uliczny asfalt pokrywa cieniutka warstwa wilgoci. Z pobliskiego parku wiatr przywiał zmęczone jesiennym chłodem liście, które zaległy to tu, to tam. Wieczorna mgła nadaje okolicy senności. Bartkowi kleją się oczy, więc uchyla okno. Zimne powietrza go cuci. 

Po kilku minutach przypomina sobie, że w domu nie ma nic do jedzenia. Musi jeszcze coś kupić. Parkuje pod blokiem i rusza w kierunku pobliskiego całodobowego sklepu. 

Ostry dzwonek przy drzwiach wejściowych nieprzyjemnie drażni jego uszy. 

– Dobry wieczór – mówi, wchodząc i chociaż czuje się potwornie zmęczony, zmusza się, by dodać: – Jak to dobrze, że do pani zdążyłem.

Przy kasie osiedlowego sklepiku jak zwykle stoi pani Hania. Może mieć około trzydziestki. Jest drobna, cicha, zwykle ubrana w szarości. Niewidoczna jak mrówka. Zresztą tak ją nazywa w myślach. Mrówka. Wydaje mu się, że pracuje tu na okrągło. Kiedy nie zajdzie, zawsze ją spotyka. Bartek na ogół robi zakupy codziennie albo co drugi dzień. Głównie wieczorem.

Na jego widok Mrówka uśmiecha się, ale zaraz się czerwieni i spuszcza głowę. Zawsze się tak zachowuje, ale on jakoś nigdy nie zadał sobie pytania dlaczego. 

– Dobry wieczór – odpowiada Mrówka i wpatruje się w blat.

Bartek wchodzi pomiędzy regały. Bierze chleb tostowy, bo tylko taki został. Potem idzie do gabloty z artykułami mlecznymi. Sięga po to, co zwykle: mleko, jajka, ser topiony, ogórki konserwowe. Piwo weźmie przy kasie. Wrzuca jeszcze do koszyka jakąś paczkowaną wędlinę, ale nawet nie patrzy jaką. Wyciąga z kieszeni portfel. Zagląda. Dycha. Okej, zapłaci kartą. Powinno starczyć. Wypłatę ma za dwa dni. No to jeszcze coś słodkiego. W końcu coś mu się od życia należy. 

Stoi teraz przed regałem ze słodyczami. Patrzy niewidzącym wzrokiem na kolorowe opakowania. Wszystko mu się przed oczami miesza. Chyba rzeczywiście jest zmęczony. 

Na podłodze przy najniższej półce dostrzega paczkę sucharów beskidzkich. Ktoś pewnie je potrącił i spadły. Podnosi je, trzyma w dłoni i przygląda się.

Nagle w pobliżu wyczuwa jakiś dyskretny, kwiatowy powiew. Zanim jednak zda sobie sprawę z tego, że ten zapach nie jest mu obcy, i nim zdąży wykonać jakikolwiek ruch, tuż koło ucha słyszy kobiecy szept:

– Prosiłeś, żebym przyszła. Jestem.

W tej samej chwili do jego pleców przywiera drobne ciało. Ramiona oplatają się delikatnie wokół jego brzucha, a on zamiera. Przymyka oczy. Nie ma odwagi się ruszyć. Nie chce spłoszyć chwili. Ten głos. Dobrze go zna. Dłonie zaczynają mu się pocić. Wszędzie, w klatce piersiowej, w ramionach, w nogach, stopach czuje obezwładniające mrowienie. 

Wzbiera w nim rzeka tęsknoty. Długo uśpiona, oszroniona i zastygła zimowym mrozem, nagle postanowiła odtajać. Poczuła zew wiosny i teraz napiera wzburzoną kipielą i rozbija się o brzegi tętnic i żył. 

I znowu ten szept.

– Tęskniłam za tobą. Nie mogłam dłużej wytrzymać. Usycham bez ciebie.

Oplatające go niczym liany ramiona, raz po raz ściskają go mocniej, i znowu odpuszczają. Jedna dłoń przesuwa się niżej, coraz niżej i zwinnym, wężowym ruchem wsuwa pod pasek jego spodni. Drobne palce leciutko naciskają skórę, jakby wygrywały jakąś cichuteńką pieśń. 

O boski świecie! Teraz nawet czuje na skórze dotyk każdego z jej drobnych palców. Policzki oblewa mu czerwień, tego jest pewien. Cały jest drżeniem, wulkanem bliskim wybuchu. 

Niech to szlag! Przecież jest w sklepie. Czuje tylko ruch gałek ocznych, gdy zerka w lewo, w prawo. Poza nim nie ma tu innych klientów. I poza nią… On ani drgnie. Nie potrafi nic zrobić. I wcale nie chce. Po prostu zastygł, jak samoutwardzalna glina, gapiąc się na opakowanie zwykłych sucharów. 

Wreszcie się zjawiła! Zawsze umawiała się z nim w tym małym sklepiku, ale nigdy dotąd jeszcze nie przyszła. Więc on wracał. Nie tracił nadziei, że któregoś dnia w końcu znowu ją spotka. Bo gdzie miałby jej szukać jak nie tu? Nie miał pojęcia, gdzie mieszka. Nigdy mu tego nie wyjawiła. 

A teraz nareszcie jest! Tak jak kiedyś za ostatnie grosze kupi jej opakowanie sucharów. I jeszcze raz pójdą w góry. Całodniowa wędrówka. Ona i on. Zapach jej skóry naznaczony kwiatową smużką perfum, których używała. Pusty górski szlak na Bukowe Berdo. Zapomniany szałas. Łyk wody i najskromniejszy w świecie posiłek w postaci beskidzkich sucharów. Rozpalone pragnieniem nagie ciała, które stopią się ze sobą i buchną płomieniem zdolnym w kilka chwil spopielić całą połoninę. 

Przymyka oczy. Ciepło promieniujące od kobiety, która trzyma go w swoich objęciach, pozbawia go wszelkiej mocy sprawczej. Ta bezmoc rozlewa się ścieżkami tętnic do każdej jego komórki, nawet wiecznie zimnych palców stóp i dłoni. Ach, jak ona potrafi go rozpalić! Czuje miękkie piersi wtulające się w jego plecy, i krew rwącą jak woda w dzikim strumieniu. On wciąż w tym samym miejscu. Mógłby tak stać do końca świata.

– Proszę pana! Proszę pana, zamykamy!

Ciche jęknięcie. Bartek nadal tkwi przez regałem ze słodyczami, oszołomiony, jakby właśnie zderzył się z jakimś wielkim psem. Powoli uchyla powieki. Przenikliwe światło jarzeniówek wywołuje ból w gałkach oczu. Bierze głęboki wdech, potem długo wydycha powietrze. Odwraca się. Zza kasy wysuwa głowę pani Hania i macha do niego. 

– Proszę pana. Już dwudziesta trzecia. Muszę jeszcze podliczyć kasę i poprzenosić skrzynki z piwem. 

Bartek odchyla głowę w tył, potem na boki – w lewo i w prawo. Jeszcze raz długo wciąga i wydycha powietrze. Robi jeden krok, drugi. Wolno idzie do kasy.

Sprzedawczyni podlicza jego zakupy, a on po raz pierwszy przygląda się jej drobnej bladej twarzy. Wąskie usta, perkaty nos, na nim kilka piegów. Koloru oczu nie umie dostrzec, bo pani Hania nerwowo mruga. Mysie, półdługie, raczej cienkie włosy, spływają na ramiona. Tak jak i on, jest na pewno zmęczona. 

– I czteropak Książęcego, jak się znajdzie.

Sprzedawczyni stawia na ladę piwo. Ledwie uchwytny kwiatowy powiew rozpływa się w powietrzu.

– Razem czterdzieści dwa złote.

Wyciąga kartę z portfela, przysuwa nad terminal, potem wsuwa ją z powrotem do kieszonki, chowa portfel. Musi walczyć z lekkim zmieszaniem, które nad nim zawisło. Zbiera zakupy, pakuje je do torby i wychodzi.

Ostry dzwonek przy drzwiach wejściowych nieprzyjemnie drażni jego uszy. 

I nagle Bartek zatrzymuje się, prostuje plecy, a potem wolno się odwraca. Przez szybę widzi zbliżającą się do drzwi panią Hanię z kluczami w dłoni. Za chwilę zamknie sklep. Łapie więc za klamkę i znowu wchodzi do środka.

Pani Hania stoi tuż przed nim, w jej oczach czai się smutek. I tylko wiosenna kwiatowa woń perfum nie pasuje jakoś do tego jej spojrzenia.

– Ja… ja…. chętnie pomogę pani poprzenosić te skrzynki z piwem.

Magdalena Wytrębowicz

Listopad 2020

Zdjęcie główne: Vlad Tchompalov on Unsplash

7 komentarzy

  1. Justynakarolak

    Wspaniałe opowiadanie… Pozdrawiam przeserdecznie :).

    Odpowiedz
    • Mag

      Serdecznie dziękuję za te słowa. Dzięki nim chce sie dalej pisać!

      Odpowiedz
  2. Olga

    Magdo, Pięknie. Cieszę się, jak nie wiem co, Ty wiesz. Olga

    Odpowiedz
    • Mag

      dzięki, dzięki, Olga. Twoja pomoc i uwagi są bezcenne

      Odpowiedz
  3. Monika Pertek

    Magdo, ależ napięcie stworzyłaś!
    Pięknie przeszłaś ze wspomnienia do teraźniejszości.
    Bardzo mi się podoba

    Odpowiedz
    • Mag

      Monika, pozazdrościłam Ci Twojego opowiadania erotycznego, więc to też Twoja wina. Dzięki Ci, to nie była sroga krytyka :-).

      Odpowiedz

Prześlij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.