To opowieść o północnej krainie – i mojej ukochanej Laponii. Nazywam się Aile. Urodziłam się właśnie tam, daleko na Północy, stamtąd pochodzi mój lud. I on, Máhtte – moja miłość.

Zima

Jest koniec lutego. Po śniadaniu opuszczam lavvo i wychodzę na dwór. Podnoszę głowę i spoglądam w niebo. Wytęsknione słońce od miesiąca już na kilka godzin w ciągu dnia wyściubia nos znad horyzontu. 

I właśnie teraz przypomina mi się tamta legenda. Gdy byłam mała, opowiedziała mi ją moja babcia, Máddji.

(lavvo – lapoński namiot, używany od blisko 2000 lat przez koczujących mieszkańców Laponii)

Legenda o niedźwiedziu

W danych czasach, moi przodkowie, Saamowie – mieszkańcy Laponii – wierzyli, że każdego dnia olbrzymi niedźwiedź na własnych barkach nosi słońce. Wędruje z nim mozolnie ze wschodu na zachód i dzięki temu słońce rankiem pojawia się na niebie, a na noc znika. Ale potem nadchodzi zima i niedźwiedź zapada w zimowy sen. Ponieważ śpi przez kilka miesięcy, również i słońce, które zwykle dźwiga na ramieniu, nie pokaże się nad horyzontem. 

Dzisiaj się z tego śmieję, ale wtedy ta opowieść mnie wystraszyła. Przez jakiś czas nie chciałam w ogóle wychodzić z lavvo na dwór. Bałam się, że spotkam tego ogromnego niedźwiedzia i że słońce spadnie mu z ramienia i nas przydusi. Na szczęście tak się nie stało :-).

Wiosna

Rozległe przestrzenie pokryte bielą, skrzypiący pod butami śnieg i cisza, ale ja myślami już wybiegam w przód. Za sześć-osiem tygodni wyruszymy w drogę na zachód, w stronę Morza Norweskiego. I nagle cała drżę, a w piersi zaczyna szybciej bić mi serce. Bo morze od zeszłego roku ma dla mnie kolor jego oczu. I jego uśmiech – uśmiech Máhtte. Właśnie tam, nad złocistym brzegiem, który głaszczą siwe fale, go spotkałam.

Czy spełni się to, o czym marzę?

Uczniowie z Karasjok z nauczycielem. 1959. Fot. Davidson, Virginia, Raymond/Norsk Folkemuseet

Przeprowadzka

Przenosiny na letnie pastwiska to czas niezwykły. Nigdy nie wiem, jak długo potrwa taka podróż, bo o wszystkim decyduje pogoda. Jeśli dopisze, dotrzemy na miejsce w kilka dni. Jeśli trafimy na burzę śnieżną, silne mrozy i dojmujący wiatr, może to trwać nawet kilka tygodni. 

Narty już czekają gotowe. Podczas takiej wędrówki człowiek sunie przed siebie, a droga jakby nie miała końca. Mróz szczypie w uszy, nos i policzki. Czasem wilgoć osiada na brwiach, by zaraz ściąć się w lodowe sopelki. W ciagu dnia towarzyszem są mi wtedy moje myśli. Ta pełna skupienia podróż jest jak skok na głęboką wodę własnych odczuć, tęsknot, marzeń. Wokół potęga norweskiej przyrody. I szum stada – oto biegną renifery. 

Praca kobiet

Od Nowego Roku razem z mamą i ciotką szyjemy na pełnych obrotach. Całe dnie schodzą nam na pracy. Od rana do wieczora zajmujemy się wyrobem przedmiotów, które są nam na codzień najbardziej potrzebne, ale przede wszystkim wyrobów i pamiątek, które potem będziemy sprzedawać na targach. Bo rękodzieło lapońskie to znaczna część naszych zarobków. 

Duodji – lapońskie piękno

Tradycyjne lapońskie rękodzieło nazywa się u nas DUODJI. Każda dziewczynka i każdy chłopiec, jeśli tylko Laponia jest ich ojczyzną, od najmłodszych lat uczą się sztuki duodji. Bo tak to już jest od dawien dawna, że im trudniejsze warunki życia, tym bardziej nasi ludzie pragnęli otaczać się pięknymi przedmiotami. Nawet jeśli miały to być te najzwyklejsze jak łyżki, noże, kubki czy misy. No i ubrania. Przedmioty codziennego użytku miały cieszyć oko i dlatego jak najpiękniej je dekorowano.

Odkąd pamiętam, lubię haftować i dlatego mama najczęściej powierza mi hafty lapońskich kaftanów, które sama szyje. Te kaftany o intensywnie niebieskiej barwie, zwane u nas gákti, są głównym elementem tradycyjnego lapońskiego stroju – noszą go i kobiety, i mężczyźni. Gákti powstają z wełny i skóry. Te nasze, północne, mają bogatsze zdobienia niż kaftany Saamów z Południa. Tymczasem moja ciotka najczęściej wykonuje przedmioty ze skóry. Bo taki panuje w Laponii pradawny podział: kobiety wykonują rękodzieło ”miękkie” czyli ubrania oraz wszelkie wyroby ze skóry, w tym buty, a mężczyźni rękodzieło „twarde” – przedmioty z drewna, metalu i kamienia oraz wyroby z kości i rogów. 

Lato

Lato nie trwa u nas długo. Może dlatego tak bardzo je kocham. Latem najbardziej lubię kosić trawę. To nie jest jakaś ciężka praca, ale za to bardzo ważna. Trawę kosimy rok w rok,  i starannie suszymy. Potem sianem będziemy wypychać zimowe mokasyny z reniferowej skóry. Dzięki temu stopy nie przemarzną. Bo starannie wysuszone siano to najcieplejsze wypełnienie dla zimowego obuwia, lepsze niż jakiekolwiek syntetyczne materiały.

Dzieci saamskie. Fot. Kanstad/Nordlands Museum, Attribution-ShareAlike (CC BY-SA)

Na lato czekam z utęsknieniem. Te wszystkie zapachy polnych kwiatów i cudownych ziół! Zbieranie szczawioru i arcydzięgla. Śpiew ptaków nad głową. I on. Máhtte o bursztynowo-piwnych oczach. Wiem, że go spotkam. Wiem i przeczuwam, że w tym roku coś się zmieni. Może tym razem Máhtte podaruje mi…

Nie, nie chcę zapeszać. Ale nie dalej jak wczoraj miałam sen. Aż wstyd się przyznać – śniłam, że jesteśmy po ślubie,  a ja oczekuję jego dziecka. Jest zima, siedziałam w lavvo, na środku wesoło płonął ogień, a ja sprawnymi ruchami szyłam pierwsze skórzane botki dla naszego maluszka. Tak, jak nakazuje stary lapoński zwyczaj. Takie buty dla swojego dziecka każda przyszła mama musi wykonać samodzielnie, zanim dziecko się urodzi, bo to ma przynieść mu szczęście. 

Dla kogo bije serce

Nie wiem, czy moje marzenia się spełnią. Nie mam pojęcia, jak potoczą się nasze losy. Dlatego nie odważyłam się przyznać nikomu, że tamtego lata dostałam od Máhtte srebrną obrączkę, którą sam wykonał. I znowu tak, jak nakazuje lapońska tradycja. Obrączka jest śliczna, ozdobiona maleńkimi okrągłymi płytkami. Lecz muszę się Wam przyznać, że mnie się marzy złota, bo to by oznaczało, że Máhtte zechce mnie poślubić. 

Tę srebrną zawiesiłam na rzemyku i noszę na szyi, ale ukrywam głęboko pod ubraniem. Nie chcę, żeby mama nie ciągnęła mnie za język. Ona nic o nas nie wie, a ja czasem nawet boję się o tym myśleć. Nie wiem, co postanowi Máhtte, bo on nie chce hodować reniferów. Chciałby wyjechać na południe i się uczyć.

Ja nie mam co o tym marzyć. Na mój wyjazd rodzice na pewno się nie zgodzą. Jestem jedynaczką i to ja mam przejąć rodzinną hodowlę. Tylko jak dotąd nikt nie spytał mnie, czy tego chcę.

A Ty chciałabyś?

Ciąg dalszy nastąpi 🙂

Dlaczego Saamowie nie lubią, by nazywano ich Lapończykami i więcej o lapońskim wędrowaniu przeczytasz w części 1. artykułu: Laponia, którą kocham. Miłość i cierpienie.

Zdjęcie główne: Anna Grostøl/Norsk Folkemuseum, Olderdalen, Kåfjord, Troms 1947. Zdjęcie w domenie publicznej